Kazimierz Galczak (121)

       Urodziłem się 4 marca 1917 r w Sułkówku w powiecie włocławskim. Ojciec Antoni Galczak(12) a matka Józefa Jaśkiewicz. Moje rodzeństwo to siostra Zosia(124) ( z pierwszego małżeństwa matki). Ja i brat Janek(122) jesteśmy z I-go małżeństwa ojca, a brat Henryk(123) i siostra Krystyna(125) z II-go małżeństwa ojca.
Ojciec mój - Antoni pracował na folwarku w Sułkówku, potem dzierżawił okoliczne sady ( pilnował drzew, zrywał owoce i sprzedawał ), cała rodzina latem mieszkała w sadzie w prowizorycznej szopie (szałasie) pilnując owoców. Mieszkaliśmy między innymi w Paniewku, Galczewie, Redeczu Wielkim. W 1920 r na skutek zakażenia podczas porodzu zmarła moja matka, dziecko również. Ojciec z nami (bratem Jankiem i siostrą Zosią zamieszkał u swojego ojca - Michała(A1) Dziadek Michał mieszkał w Galczewie, niedaleko mieszkał jego brat - Wawrzyniec. Dziadek pracował w Redczu Kalnym w folwarku Tabaczyńskich i tam zmarł. Pamiętam jak wieźli go na wozie z Redcza na cmentarz w Lubrańcu miałem wtedy 4 lata. Wawrzyniec ożenił się ze szlachcianką, kupili sobie ziemie w Galczewie, mieli pasiekę. Ojciec dzierżawił sad w Siarcicach, ale ciężko mu było pracować z trójką dzieci. Poznał Czesławę Palińską z Korzuszynka i ożenił się ponownie. Pamiętam jak na to wesele ojciec kupował wódkę, ale nie było butelek i jeździł po nią z umytym, wysuszonym pęcherzem od świni. Wkrótce urodziła się siostra Krystyna. Do szkoły chodziłem zimą, natomiast latem pasłem krowy i pilnowałem Krysi. Woziłem ją w wózku wymoszczonym słomą a zbitym z desek przez ojca. Ojciec z macochą pracowali w sadzie i sprzedawali owoce. Po ukończeniu V klasy, pracowałem u gospodarzy w Koloni Redeckiej, Smogorzewie - mieszkałem w oborze. Niezbyt mi odpowiadały takie warunki pracy, więc gdy dowiedziałem się o OHP i Junakach to zdecydowałem się razem z kuzynem Jerzym(141) ruszyć pieszo do Warszawy. Był to rok 1934. Od ojca dostałem 5zł, szliśmy z Lubrańca do Włocławka i dalej na Warszawę. Wieczorem zatrzymywaliśmy się we wsi, trzeba było iść do sołtysa i on wyznaczał u kogo można przenocować. Rano maszerowaliśmy dalej .Za Wyszogrodem lodołamacz kruszył krę bo miał płynąć statek, do Warszawy dopłynęliśmy tym statkiem. Zostałem przydzielony do 111 kompani Junaków, która pracowała przy regulacji Wisły . Zarabiałem 50gr dziennie, miałem ubiór i wyżywienie a nocleg na barce. Na zimę nasza kompania przeniosła sie do koszar w Lipownicy, koło Przemyśla gdzie odbywało się przeszkolenie wojskowe. Następnie pracowałem przy budowie fortyfikacji w Klesowie, koło Sarn ( bagna, moczary). Byłem dobrym pracownikiem więc szybko awansowałem na Starszego Junaka, kierowałem drużyną a zarabiałem 1zł d dziennie,to było dużo. Wyszedłem do cywila w 1937 r , zimę spędziłem w Lubrańcu, a na wiosnę znów próbowałem szczęścia w Warszawie.Pomieszkiwałem u brata ojca - Franka(13) w dzielnicy Włochy, pracowałem w Arsenale przy przeprowadzce księgowości ( przenoszono wtedy całą dokumentację mieszkańców stolicy, segregowano, układano) Zdawałem sobie już sprawę, że ja nie mam zawodu więc zacząłem przyuczać się do stolarstwa. Wrzesień 1939 r- pracowałem na dachu, gdzie wykonywaliśmy prace dekarskie, stamtąd widziałem bombardowanie pobliskiej fabryki czołgów w Ursusie. Wystraszony biegłem do domu a wszędzie wybuchały bomby, dopiero wieczorem wraz z kolegą wydostaliśmy się ze stolicy ( była informacja by młodzi zdolni do walki opuścili Warszawę) i ruszyliśmy do jego rodziny niedaleko Łukowa. Po 2 tygodniach znów udaliśmy się do Warszawy, szukać pracy. Tam zostałem przez Niemców złapany w obławie i wywieziony do miejscowości Pomry niedaleko Świnoujścia. Przez następne 5 lat pracowałem u Niemca - bambra. Byłem bardzo krnąbrny i uparty, często stawiałem się Niemcom, za co byłem ciągle karany. W wolnych chwilach spotykałem się z przymusowymi pracownikami z innych wsi, jak żandarmi zobaczyli to mnie ukarali. Nie bałem się, nawet jak mnie Niemiec pobił patelnią po głowie, wtedy poszedłem do lekarza , pozszywał mi rany i poszedłem zgłosić to na policję. Przyszli i pouczyli bambra, że robotnik to także człowiek. Miałem aparat i robiłem zdjęcia, zabrali aparat i ukarali mnie, grywałem też na bandżoli. W 3 roku mojego pobytu przywieziono nowy transport robotników, był to rok 1942, poznałem wtedy 16 - latka Olka Sobolewskiego z Pabianic. Zaprzyjaźniłem się z nim. Kiedy Olek pokazał mi zdjęcie swojej siostry Czesi od razu powiedziałem - "ta, albo żadna". Napisałem do niej list. Później już korespondowaliśmy regularnie. Po wojnie zamieszkałem w Gdańsku, pracowałem w straży przemysłowej.

        Tam pierwszy raz spotkałem się z ukochaną Czesią.W 1946 wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy w Pabianicach. W mieszkaniu przy ul. Piotra Skargi (Pabianice) spotykaliśmy się co sobota z braćmi żony Olkiem i Tolkiem (bliźniacy) i wspólnie koncertowali: Grałem na bandżoli, Olek - skrzypce a Tolek - akordeon, było wesoło. Po roku urodził się syn Krzysztof, później Andrzej, Jadzia i Antoni. Czwórka dzieci na utrzymaniu, ale daliśmy z żoną radę. Pracowałem najpierw na krosnach później jako tkacz włókien szklanych, była to ciężka praca i szkodliwe warunki, ale pensja dobra. W 1977 miałem wypadek i z powodu niesprawności ręki odszedłem na rentę. Aby nie siedzieć w domu kupiłem działkę i to był sposób na dalsze życie, duża pomoc w utrzymaniu rodziny i naturalna rehabilitacja mojej chorej ręki. Uprawiałem warzywa, owoce i kwiaty, Kisiłem w beczkach ogórki oraz kapustę, którą dzieci pomagały udeptywać. Ogórki i kapustę dobrze przyprawiałem i nie oszczędzałem na dodatkach więc miały duże powodzenie, na rynku zawsze ustawiały się po nie kolejki. Produkowałem także okowitkę, nie były to duże ilości, starczało tylko dla zaufanych i wtajemniczonych, nazywali ją także księżycówką, ale bardzo chwalili jakość bo głowa po niej nie bolała. Sprzedawałem także miód od gospodarza z Lubrańca a czosnek kupowany kilogramami na kujawach, sprzedawałem na główki. Nie narzekaliśmy na brak pieniędzy. Żona moja Czesława zmarła w 2000 r. i od tego czasu jestem sam. Interesują mnie filmy przyrodnicze, oglądam programy polityczne i historyczne z okresu II wojny światowej, Bardzo lubię zegary, których zebrałem już wiele. Utrzymuję dobre stosunki sąsiedzkie. Często przeglądam fotografie rodzinne i cieszę się odwiedzającymi mnie dziećmi i wnukami. Rodzina moja się rozrosła i mam dziesięcioro wnucząt i czworo prawnucząt, wszystkie je bardzo kocham.

Kazimierz Galczak


Spotkanie rodzinne z okazji 90-lecia urodzin.