Wspomnienia Wandy Galczak-Owczarek (S162)
z okresu wojny
1940- 1945r.


W lutym 1940 r cała rodzina Władysława i Stanisławy Galczaków wysiedlona została z Włocławka. Wysiedlenie związane było z zakaźną chorobą oczu jaglicą, której Niemcy się obawiali. Próbującpozbyć się problemu wysiedlali chorych wraz z całymi rodzinami na inne tereny. W tej rodzinie chora była Wanda W nocy zebrani z pozostałą ludnością z lekarzem i pielęgniarką zostali wywiezieni do Tarnowa.

Mogli zabrać z sobą tylko to, co udźwignęli, mama wzięła pierzynę, bo wierzyła, że ta gdziekolwiek będą nocować ochroni dzieci przed zimnem. Wanda miała wtedy 15 lat, brat Józef 21,Zdzisław 9, ale jej braciszek Kazio zaledwie 8,5 miesiąca, siostra Zosia była u cioci Marii w Warszawie.
Jechali pociągiem towarowym aż do Tuchowa (niedaleko Tarnowa), tam porozdzielano rodziny po gminach, oni trafili do Szynwałdu.
Nie mieli stałego miejsca do zamieszkania, każdego dnia byli u innego gospodarza.
W Szynwałdzie w dworku mieszkała baronowa, której wojna także nie oszczędziła.
Była ona wysiedlona ze swoich posiadłości i zesłana do obozu w Oświęcimiu.
Lecz pieniądze i „zaprzyjaźniony” Niemiec pomógł jej rodzinie wydostać się z obozu
i ulokował w dworku w Szynwałdzie . Była dobrą i współczującą kobietą, pomogła rodzinie Wandy. Na prośbę Stanisławy postarała się, aby zamieszkali w wolnym wtedy pomieszczeniu i choć brzydkim, z glinianą podłogą to jednak pozwalającym by mogli przetrwać, nie tułać po gospodarzach i być z sobą razem.
Po likwidacji Getta w Tarnowie Niemcy wywozili i sprzedawali ludziom meble po Żydach i mama, ponieważ była osobą obrotną i gospodarną to kupiła to, co było najpotrzebniejsze i niezbędne aby mieszkać i żyć w miarę godnie.
Wanda uczyła się w szkole ogrodniczej prowadzonej i finansowanej przez siostry zakonne, w Szynwałdzie. Po ukończeniu szkoły Władysław zawiózł córkę do Warszawy by tam poszła do pracy i była razem z siostrą Zosią. Podjęła pracę w Fabryce Celofanu, ale Wandzi u cioci Marii nie było zbyt dobrze, Ciocia była oschła i rygorystyczna a Wanda cicha i spokojna, nie umiała się znaleźć w takiej atmosferze, była przeciwieństwem Zosi, która sobie z ciocią radziła ( Zosia w 1944r została wywieziona z Warszawy na przymusowe roboty do Fabryki Kabli do Berlina - zobacz opis LOSY ZOFII WARSZAWIANKI).
Pisała Wanda do mamy, tęskniła, płakała, narzekała, aż w końcu wróciła do Szynwałdu, tam pracowała jako ogrodniczka Wanda chodziła także do baronowej i robiła razem z nią na drutach swetry, rękawiczki i skarpety dla Niemca, odwdzięczając się za jego dobry uczynek.
Baronowa miała syna Aliczka, któremu Wandzia na pewno się podobała bo podczas Świąt Wielkanocnych w Śmigusa wylał na nią całe wiadro wody, wtedy była zła ale dzisiaj miło to wydarzenie wspomina.
Brat Józef pracował jako robotnik rolny, ojciec Władysław jako kamieniarz przy układaniu drogi, musieli pracować by dostać kartki żywnościowe. Z tymi kartkami trzeba było maszerować kilka kilometrów do punktu gdzie wydawano żywność aby przynieść do domu 2 bochenki chleba, Józef w drodze powrotnej wielokrotnie miał chwile słabości i tak bardzo chciał ugryźć chociaż kąsek bo z głodu „kiszki marsza grały” ale chlebem rządziła mama, to ona obdzielała kromkami rodzinę.
Gdy nadeszło wyzwolenie rodzina podjęła decyzję o powrocie do Włocławka, trzeba było
pozbyć się mebli i rzeczy zbędnych, zbyt ciężkich w podróży więc mama sprzedawała wszystko za to co dawali np. szafę sprzedała za gęś.
We Włocławku przyjął ich Bronisław, brat Władysława mieszkał tu z żoną, zajmowali 2 pokoje więc jeden odstąpili rodzinie Władysława i tak mieszkali przez wiele lat.
Wanda poszła do pracy, usamodzielniła się i aby polepszyć swój byt ukończyła LZK, zdała maturę. Cały czas pomagała rodzicom. Wyszła za mąż. Obecnie mieszka sama bo mąż nie żyje, jest lubiana i szanowana przez całą rodzinę, utrzymuje bliskie kontakty z bratem Kazimierzem i jego żoną Zenią, z pasierbicą Stenią. Ma wiele albumów ze zdjęciami bo każdy dzieli się swoim szczęściem z ciocią Wandą i przynosi zdjęcia najbliższych.